czwartek, 10 lutego 2011

Rozdział 11

Zaczełam inaczej patrzeć na to co mnie spotkało. Z jednej strony prawdopodobnie gdyby nie ta choroba to nigdy nie wróciłabym do Szymona. Z drugiej strony tak bardzo chciałam spędzać teraz czas z nim. Gdy pomyśle sobie, że za pare miesięcy może mnie tu nie być, może nie być mnie z nim, ściska mnie w dołku.
- Hej- podszedł i pocałował mnie w czoło. Była ósma rano.
- Hej- uśmiechnełam się- a co ty tu jeszcze robisz? Nie skończyłes jeszcze dyżuru?
- Skończyłem, ale chciałem jeszcze trochę z tobą pobyć.- pocałował moją dłoń.
- Wiesz co myślałam całą noc, i doszłam do wniosku, że chce ten czas wykorzystać inaczej niż spędzić go tutaj- rzuciłam wzrokiem na białe ściany szpitala.
- To znaczy?- spojrzał z nie zrozumieniem.
- To znaczy, że nie chce tu brać chemi i czekać na najgorsze, wolałabym sie nacieszyć tobą, przyjaciółmi, rodziną. Nie wiem jak długo jeszcze będe z wami więc chce...
- Będziesz. Zostaniesz ze mną do śmierci, mojej śmierci- powiedział.- A z racji że jestem już podstarzały to nie będziesz musiała długo czekać.- próbował żartować.
- Szymon ale ja mówie serio.
- Ja też. Nie pozwole ci odejść, ale musisz mnie słuchać, musisz słuchać swojego lekarza. I koniec rozmów na ten temat okej?- zapytał i pocałował mnie.
- okej- odparłam bez przekonania.
- Widzisz gdybyś tyle nie mówiła to moglibyśmy wykorzystac te kilka minut zupełnie inaczej- przysunąl do mnie swoją twarz.
- Niby jak?- uśmiechnełam się.
- Na przykład tak- wziął moją twarz w dłonie i zaczął delikatnie całować. Tkwiliśmy tak kilka minut, nie zwracając uwagi na otoczenie. I wtedy usłyszałam głos mamy:
- Nie przeszkadzam?- spytała, a na jej twarzy widać było całą palete uczuć.
- Mamo! - zaczełam.
- A pan kim jest?- zwróciła się do Szymona.
- Mamo ja ci to wszystko wytłumacze. To jest Szymon- zaczełam.
- Nie to ja powinienem wszystko wyjaśnić. A więc tak mam na ime Szymon, jestem lekarzem, pracuje w tym szpitalu, i wiem że się pewnie to pani nie spodoba ale bardzo kocham pani córkę. I choćby nie wiem co nie mam zamiaru znikać z jej życia- wydusił z siebie i podał jej dłoń. Mam uścicnełą ją nie pewnie spoglądając na mnie. Szymon drapał się z zdenerwowania po nadarstku.
- Ja już niestety muszę iść, ale naprawde cieszę się że panią spotkałem. -zwrócił się do mojej matki. - Pa- nachylił się nade mną i pocałował- trzymaj się mała- wyszeptał jeszcze.
- Pa- odpowiedziałam.
- Także, dowidzenia pani.- dodał znów i zamknął za sobą drzwi.
Spojrzałam na mame a ta wbijała we mnie swój pytalny wzrok.
- Dobra możesz mi to wytłumaczyć?- spytała ziirytowana. Streściłam jej mniej więcej nasza historię. A ona nie mogąc w to wszystko uwierzyć milczała.
- Wiem, że pewnie nie chcesz o tym słyszeć, ale jestem pełnoletnia więc nie możesz mi niczeo zabronić... A ja napewno nie zerwe z nim kontaktów.- powiedziałam.
- Ty na prawde go kochasz- stwierdziła z niedowierzaniem.
- Jak nikogo innego- dodałam.
Mama pogodziła się z sytuacją i zaakceptowała a przynajmniej próbowała, go zaakceptować. Lekarz stwierdził, że jeśli tak bardzo chcę mogę wyjść na razie ze szpitla. Ponieważ nikt z moich krewnych nie mógł być dawcą, zgłoszono mnie do banku dawców. W czasie oczekiwania na potencjalny przeszczep miałam przyjmować lekarstwa, o sile zbliżonej do chemi. Na chemioterapie mieli się zdecydować później, w przygotowaniu do przeszczepu. Chemioterapia nie była jeszcze koniecznością, więc postanowiłam odwlec ją jak najbardziej w czasie i zająść się teraz czymś innym. Chciałam robić wszystko. Chciałam robić wszystko to mogę, co zawsze chciałam zrobić. Moim największym celem było nacieszenie się światem dopóki jeszcze miałam na to siłę, zdrowie i czas.

środa, 9 lutego 2011

Rozdział 10

Mama zaczeła działać od razu. Poszła do kliniki onkologicznej, rozmawiała z lekarzem, który skierował mnie na oddział by dać mi pierwszą partię leków, poobserwować mój organizm i postanowić co robić dalej. Ja w tym czasie próbowałam pogodzić się z tym co mnie spotkało. Gdy powiedziałam o tym Magdzie, nie chciała wierzyć. A kolejne życzenia zdrowia od kolegów i koleżanek do których dotarły już te newsy, wyprowadzały mnie z równowagi. Po tygodniu wstawiłam się w klinice, miałam zostać tam na kilka dni. Zaczęto podawać mi leki, przygotowujące do prawdopodobnej chemi. Doktor Lenkiewicz zapewniał mnie, że muszę dać sobie czas, i zbierać siły na walke z rakiem, ale prawdemówiąc nie wierzyłam mu. Czułam, że wisi nade mną wyrok, którego za żadne pieniądze nie można anulować.
Leżąc całymi dniami w łóżku rozmawiałam prze internet z znajomymi a głównie z Magdą i spałam. Drugiego dnia pobytu w szpitalu śnił mi się Szymon. Byliśmy razem, nad jakimś oceanem. Nic nie mówiliśmy, poprostu byliśmy. Przebudziłam się czując, że ktoś siedzi obok łóżka, w pierwszej chwili myślałam,że to mama. Jednak myliłam się. Siedział na taborecie, opierając łokcie na kolanach, z głową przyciśniętą do dłoni, w szpitalnym białym fartuchu. Czułam jego zapach, widziałam jego ciemne włosy, myślałam jakby to było go dotknąć. Ale zaraz potem zaczełam myśleć racjonalniej- co on tu robi? Chyba poczuł, że nie śpie bo podniósł na mnie wzrok. Nie poruszył się, nic nie powiedział poprostu patrzył na mnie, spojrzeniem przepełnionym strachem, niepokojem, czułością.
- Co ty tu robisz?- wyszeptałam, podnosząc się i siadając.
- Ja?- spytał i podszedł do okna- pracuje tutaj.- odparł patrząc gdzieś za szybę.
- Przecież pracujesz w klinice swojego teścia, w prywatnej klinice...- mówiłam zastanawiając się.
- Pracowałem.- odparł nie spoglądając na mnie.
- Zresztą nie obcho... Możesz stąd wyjść? Pora odwiedzin już dawno się skończyła... - powiedzialam oschle, choć sparwiło mi to wiele trudu. Tak naprawde chciałam żeby został.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?- wybuchnął wreszcie nie zwracając uwagi na moje poprzednie słowa.
- A niby dlaczego miałabym ci mówić? Masz swoją rodzinę, swoje sprawy. Jesteśmy sobie już zupełnie obcy...-odparłam.
- Naprawde tak uważasz?- odwrócił się i spojrzał na mnie.
Milczałam.
- Nie dałaś mi nic wyjaśnić.- mówił.
- Chyba za bardzo ci nie zależało na tym żeby cokolwiek wyjaśniać? Nie odzywałeś się trzy miesiące.- mówiłam a łzy napływały mi do oczu.
- Chciałem najpierw wszystko załatwic. Nie chciałem pojawiać się w twoim życiu znów z jedynie pustymi obietnicami.- powiedział.
- Co załatwić? Odnowienie przysięgi małżeńskiej?- mówiłam z ironią a łzy płyneły mi po policzkach.- Mam nadzieję że ceremonia się udała, przepraszam że nie wysłałąm życzeń...
- Do cholery!- krzyczał- Nie było żadnego odnawiania! Chciałem ci wszystko wyjaśnić ale ty nie chciałaś mnie słuchać, więc posłuchaj mnie chociaż teraz!- podszedł do mojego łózka i usiadła na brzegu.- Ta cała ceremonia to pomysł Moniki. Wtedy gdy znalazłaś to zaproszenie, kilka dni wcześniej powiedziałem jej, że chce rozwodu. Ona jednak nie chciała o tym słyszeć, powiedział że przecież się kochamy, że odnowimy naszą przysięge i wszystko zaczniemy od nowa. Po kilku dniach przysłała mi do pracy to zaproszenie, jednak mój wniosek o rozwód był juz u adwokata.
- Dlaczego mi...- zaczełam jednak przerwał mi.
- Chciałem ci wtedy o tym wszystkim powiedzieć jednak ty... Postanowiłem więc załatwić wszystkie sprawy do końca i dopiero wtedy pojawic się znów w twoim życiu. Rozwód się rozpoczął, jej ojciec wyrzucił mnie z pracy, przez co pracuje teraz tu. Dzisiaj mieliśmy ostatnią rozprawe, i oficjalnie nasze małżeństwo już nie istnieje. Chciałem jutro do ciebie zadzwonić, spotkać się, o wszystkim ci powiedzieć... Ale gdy przyszłem dziś do pracy doktor Lenkiewicz poprosił mnie o konsultacje w sprawie pacjentki Natali Cyklińskiej, no i jestem.- skończył. Dopiero teraz zauważyłam, że trzyma moją dłoń.
- Ja...- zaczełam lecz płacz zastąpił słowa.
- Nie mogłaś wybić palca żebyśmy się spotkali? Musiałaś od razu zachorować na białaczkę- póbował żartować. Jednak po chwili zbliżył się i mnie przytulił, całują moje włosy.
- Tak bardzo tęskniłem- wyszeptał.
A ja nie mówiąc już nic poprostu zbliżyłam swoje usta do jego.Czułam na policzkach wilgoć, jednak nie były to tylko moje łzy.

wtorek, 8 lutego 2011

Rozdział 9

No i zaczełam o nim zapominać. Choć tak naprawde nigdy nie zapomniałam. Ale mijały tygodnie, a on zrezygnował nawet z prób kontaktowania się ze mną. Mijały miesiące a ja coraz bardziej upewniałam się w tym że nic dla niego nie znaczyłam. Na początku miałamm nadzieję, że może to rzeczywiście jakieś nieporozumienie, że będzie próbował to wyjaśnić. Ale nic zapadła głucha cisza, i od czasu naszego spotkania na schodach nie widziałam go. Sama przeżyłam początek wiosny, na którą tak długo czekałam. Sama przeżyłam moje 19 urodziny pod koniec marca, i jego 36 na początku kwietnia. Jednak w dniu urodzin doatałam pocztą kwiatową jedną czerwoną róże, bez kartki, bez nadawcy. Byłam pewna, że to od niego, jednak Magda kazała mi myśleć racjonalnie. Przecież mógł ją wysłać ktokolwiek, choćby ktoś z naszej szkoły. No a potem sama zdałam maturę. Wszystkie egzaminy w okolicach 70-80 %- byłbyś ze mnie dumny pomyślałam wtedy. Po każdym egzaminie wychodząc na zewnątrz zawsze miałam cichą nadzieję że będzie tam czekał, ale nie widziałam go ani razu. I właśnie wtedy, po trzech miesiącach od naszego rozstania zrozumiałam, że to już nigdy nie wróci, i poprostu zapomniałam. To znaczy mówiłam, że zapomniałam bo dalej to we mnie siedziało.

Lato miało być pełne nowych znajomości, imprez, śmiechu i zabawy, jednak od połowy maja nie miałam siły na nic. Czułam się osłabiona, ciągle śpiąca, coraz częściej powtarzały się zasłabnięcia. A gdy do tego jeszcze zaczełam dostawać częstych krwotoków z nosa, mama nakazała mi zgłosić się na wszystkie badania. Było pobieranie krwi, którego nie nawidziłam, rentgeny, prześwietlenia. A na czas do otrzymania wyników, faszerowałam się różnymi farmaceutykami, żeby się wzmocnić.
- Dzieńdobry- przywiatałam się wchodząc do gabinetu, pani doktor. Pani śliwińska leczyła mnie od małego, grypy, świnka, ospa- to zawsze u niej lądowałam.
- Dzieńdobry siadaj, musimy porozmawiać. Mam już twoje wyniki.- powiedziała.
- No tak, właśnie po nie przyszłam. Coś się wyjaśniło?- spytałam.
- Tak, to znaczy nie jestem stu procentowo pewna, ale wyniki wskazują na białaczkę.- wydusiła z siebie.
- Słucham?- wyszeptałam oniemiała. Uczułam ukłucie z prawej strony, a wszystko przed oczami zawirowało na kilka sekund.
- Musimy powtórzyc jeszcze kilka badań, żeby mieć całkowitą pewność, ale to prawdopodobnie białaczka.
- Nie to jakiś żart tak? Żartuje pani?- wykrzyczałam wstając.
- Natalia spokojnie, poczekaj zadzwonie do twojej mamy.- powiedział sięgając do słuchawki.
- Nie!- zatrzymałam ją- Chcę mieć całkowitą pewność potem jej powiem. Kiedy mogę zrobić te dodatkowe badania?- spytałam opanowana.
- Choćby teraz, zaraz wypisze ci skierowanie.- zaczeła pisać swym koślawym pismem.
Jednak, powtórne badania wskazywały dokładnie- białaczka. Wychodząc ze szpitala, drżącymi rękami trzymałam koperte z wynikami. Poszłam do pobliskiego parku, i tam siedząc na ławce, czytałam powoli i gdy przeczytałam słowa WYNIK POZYTYWNY- wybuchłam. Zanosząc się płaczem, pobiegłam do domu. Mama otworzyła mi drzwi, i z trwogą popatrzyła na mnie.
- Dziecko co się stało?- spytała.
- To koniec mamo- rzuciałam się jej na szyje płacząc dalej jak bóbr.
- Jaki koniec? o co chodzi? -drążyła zdezorientowana.
- Mam raka, rozumiesz! raka!- podałam jej kopertę, a on stała się blada jak ściana czytajac wyniki testów i badań.
Potem długo siedziałyśmy na przemian milcząc i płacząc. Ale dobrze wiedziałam, że myśli o tym samym co ja, jak dużo czasu mi jeszcze zostało. Jak dużo....

poniedziałek, 7 lutego 2011

Rozdział 8

Szłam ciemnymi już ulicami Wrocławia, mijając patrzących na mnie z politowaniem ludzi. Jednak mało obchodziło mnie teraz ich zdanie. Myślami byłam zupełnie gdzie indziej, sama nie wiem gdzie. Odrzucałam kolejne połączenia, nie patrząc nawet na ekran telefonu, i tak wiedziałam że to on, póżniej już poprostu nie zwracałam uwagi na sygnał telefonu dobiegający z kieszeni płaszcza. Mijały minuty, godziny, wkońcu zorientowałam się, że jest już grubo po 23. Chciałam wrócić do domu, jednak uzmysłowiłam sobie że nie mogę. Przez niego nie mogę. Skierowałam więc kroki w stronę domu Magdy.
- Natalia, co się stało?- spytała otwierając drzwi i widząc mnie zapłakaną- wchodź szybko, jest strasznie zimno.
- Mogę zostać u ciebie do jutro, nie mogę wrócić do domu, powiedziałam mamie że będziemy na imprezie- łkałam.
- Pewnie. Ale powiedz mi co się stało?- spytała ściągając mi kurtkę.
- To koniec, oszukał mnie- ryczałam.
- Chodź do mnie, zrobię ci herbaty a ty mi wszystko po kolei opowiesz.
Weszłam do pokoju, małego przytulnego, ciepłego. Magda dołączyła do mnie po kilku minutach z dwoma kubkami gorącej herbaty.
- Mów. - powiedziała.
- Odnawiają przysięgę małżeńską, znalazłam przypadkiem zaproszenie. Rozumiesz? Mówił, że do mojej matury się rozwiedzie, że jakoś to wszystko ułożymy. Poprostu mnie wykorzystał- wybełkotałam rzucając się jej na szyję.
- Co za drań no. Ale wytłumaczył to jakoś chociaż?- spytała poklepując mnie po plecach.
- Nie chciałam go słuchać, wybiegłam tylko z mieszkania.- usłyszałam dźwięk telefonu- no a teraz ciągle wydzwania- wyłączyłam drżącymi rękami telefon.
- Ja nie chcę go już znać rozumiesz, dla mnie to jest już koniec. Oszukał mnie.
- Chodź tu- przygarneła mnie.
Noc spędziłam u Magdy, a przez resztę wieczoru siedziałyśmy już tylko milcząc. Noc dłużyła mi się niesamowicie, nie mogłam spać od natłoku myśli. Zasnełam dopiero nad samym ranem.


Rano wstałam odużona, Magda spała jeszcze. Postanowiłam więc wymknąć się szybko aby nie spotkać się z jej mamą, i nie musieć jej tego wszystkiego tłumaczyć. doprowadziłam się do porządku, zostawiłam na stoliku wiadomość, i z wymuszonym opanowaniem ruszyłam do domu. Włączyłam telefon,mama pewnie będzie dzwonić- pomyślałam. I gdy tylko ledwo schowałam telefon spowrotem do kieszeni, usłyszałam głos zaległych wiadomości, pewnie z wczorajszego wieczoru. Spojrzałam na ekran, i nadawcą wszystkich z nich był Szymon. Usunełam je jednak bez czytania, zalewając się przy tym ponownie łzami. Jednak szybko przywołałam się do porządku, postanawiając w duchu że to był ostatni raz gdy przez niego płacze. Wchodziłam powoli do kamienicy, gdy usłyszałam za sobą jego głos.
- Poczekaj.- zawołał.
Nie zareagowałam jednak i szłam dalej pewnie pokonując kolejne stopnie schodów.
- Zaczekaj- poczułam jak ciągnie mnie za ramię.
- Zostaw mnie- odparłam nie spoglądając na niego.
- Daj mi wytłumaczyć, chciałem ci powiedzieć o tym, ale... to poprostu niejest tak jak myślisz- mówił z coraz większym zdenorwowaniem .
- Co ty chcesz mi wytłumaczyć? Wiem już wszystko i to mi wystarczy- odrzekłam powstrzymując się od płaczu.
- Zrozum kocham cię, porozmawiaj ze mną. No daj nam szanse- mówił łapiąc moją dłoń.
- Jakim nam? Nas już nie ma...- odparłam oschle uwalniając swoją dłoń z jego uścisku, i weszłam do mieszkania. Zostawiając go na klatce, i choć miałam tak wielką ochotę żeby się odwrócić i spojrzeć na niego ten ostatni raz, nie zrobiłam tego. Zostawiłam go gdzieś daleko, w punkcie do którego już nigdy nie wrócimy. Zamknełam rozdział pod tytułem SZYMON już raz na zawsze.

niedziela, 6 lutego 2011

Rozdział 7

Kolejne tygodnie mijały nieubłaganie, a z każdym dniem stawaliśmy się sobie coraz bliżsi, do tego stopnia iż przestałam wyobrażaćsobie jak mogłoby go kiedyś zabraknąć. Spotykaliśmy się coraz częściej, coraz częsciej też zostawaliśmy razem na noc. Pragnełam żeby z nim zamieszkać jednak, było to nie możliwe. Wkońcu po długich rozmowach ustaliliśmy nasz dalszy plan. Ja miałam zdać dobrze mature a on miał do tego czasu załatwić rozwód z Moniką. Mama jednak zaczynała się domyślać, że kogoś mam. Unikam jednak tego tematu, mówiąc że narazie to dopiero początek,że się poznajemy, że nie chce niczego przyspieszać. I wkońcu przystopowała, i wkońcu miałam wymówki na popołudnia i wieczory spędzane z Szymonem.



Od razu ze szkoły skierowałam swoje kroki do mieszkania Szymona. Choć nienawidził gdytak mówiłam- To nasze mieszkanie- mówił- nasze miejsce. Ja jednak nie potrafiłam się do tego przyzwyczaić. Ulice znów pokryte były białym puchem, to już marzec, jednak nadchodzącej wielkimi krokami wiosny nie dało się nigdzie zauważyć. Lubiłam ten widok, jednak nie cierpiałam przeszywającego mnie całą mrozu. Wbiegłam więc czym prędzej na klatkę schodową, i zaczełam szybko szukać kluczy do mieszkania. Jednak gdy nacisłam klamkę, drzwi otworzyły się.
- Szymon?- zawołałam wchodząc z niepewnością do mieszkania. Jednak gdy zauważyłam jego kurtkę uspokoiłam się. Zamknełam drzwi i ściągłam kurtkę.- Szymon nie wygłupiaj się..- zaczełam, i wtedy zauważyłam go siedzącego na podłodze za kanapą, skierowanego w stronę drzwi balkonowych. Wpatrywał się w dal nieobecnym wzrokiem.
- Hej, co się stało?- spytałam nachylając się nad nim i łapiąc go za szyję.
- Nic, umarł...- odparł, prawie bezdźwięcznie.
- Kto?- spytałam.
- Antek, zmarł dzisiaj w nocy, na moim dyżurze. Antek był jednym z najmłodszych pacjentów Szymona na onkologi. Miał 7 lat, i białaczkę. Szymon dużo mi o nim opowiadał. Uwielbiał tego chłopca, był nim zauroczony, i tak naprawde podświadomie pragnął chyba takiego syna.
- Tak mi przykro- przytuliłam go.
- Nie potrafiłem mu pomóc, nowa terapia nie zadziałała.
- Ale przecież to nie twoja wina- tłumaczyłam mu.
- Obiecałem mu rozumiesz- spojrzał na mnie- obiecałem mu, że z tego wyjdzie, a on mi zaufał. Nie mogłem spojrzeć jego rodzicom w oczy.
- Kochanie, przecież zrobiłeś wszystko co mogłeś. Nie możesz czynić cudów. - odparłam.
- A nawet nie wiesz jak chciałbym umieć sprawiać cuda- przytulił mnie.
- ehhh, kocham cię wiesz- poeiwdziałam.
- Nie wiem tylko czy warto...
- Przestań dobra. Jesteś najwspanialszym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkałam i masz o tym pamiętać.- pocałowałam go.- A teraz chodź zrobimy coś do jedzenia- pociągłam go za ręke w strone kuchni. Przygotowaliśmy razem spagethii, i choć po kilkunastu minutach jego humor wrócił do normy, czułam, że coś w nim pękło. Że pomimo iż umarła praktycznie obca mu osoba, zostanie na zawszewnim jakaś rysa. Jednak nie chciałam więcej poruszać przy nim tego tematu, zdawałam sobie sprawe że sam mu się się z tym oswoić, pogodzić. Po zjedzeniu włączyliśmy telewizję, i choć jak zwykle nie było nic wartego uwagi to uwielbiałam tak znim siedzieć. Obrócona do niego plecami, oparta na jego klatce.
- Może zostaniesz dzisiaj na noc, jutro sobota, nie musisz iśc do szkoły. A ja mam jutro rano dyżur więc nie będe wracał do domu?- spytał.
- Też o tym pomyślałam, dlatego oficjalnie jestem u Magdy i idziemy na impreze babską do koleżanki z klasy i tam będziemy nocować- powiedziałam uśmiechając się.
- Mądra dziewczynka- powiedział i pocałował mnie w czubek głowy.
- A co mówisz Monice gdy pyta gdzie spędzasz te noce, gdy nie wracasz do domu?- spytałam, pogryzając popcorn.
- Albo zostaje w hotelu, albo u któregoś z kolegów.- odparł.
- I nie ma nic przeciwko temu nie wracaniu do domu?
- Chyba aż tak bardzo jej to nie przeszkadza- odparł- a pozatym ze słowem dom ostatnio bardziej kojarzy mi się to mieszkanie i ty niż, Ciechanówek.
- Wiesz, że też tak zaczynam mieć- uśmiechnełam się, odchylając głowę do tyłu żeby na niego spojrzeć- musze uważać żeby nie wpaść przed mamą.
- No właśnie a kiedy mnie przedstawisz mojej przyszłej teściowej?
- Najchętniej już bym to zrobiła, ale stosuje się do naszej umowy. Czekam aż załatwisz sprawe rozwodu. - odparłam.
- Właśnie musim....
- Gdzieś tu była gazeta z programem telewizyjnym- wstałam szukając na stoliku wśród steku papierów- naprawde nie ma niczego innego w tej telewizji. O jest, zobaczmy.
Podniosłam gazete a z środka wyleciało zaproszenie, otwarłam je i zamarłam. Serdecznie zapraszamy na uroczystość odnowienia przysięgi małżeńskiej, dnia 21 marca..... Szymon i Monika Rosner. Wypuściłam kartkę z rąk.
- Co to jest? -spytałam kierując wzrok na Szymona.
- Chciałem ci powiedzieć właśnie... Ale posłuchaj.- zacząl jednak mu przerwałam.
- Nie nie chce cię słuchać. Oszukałeś mnie, poprostu mnie oszukałeś. Mówiłeś o rozwodzie, a tak naprawdę odnawiasz sobie swoje wspaniałe małżenstwo.- wstałam i zaczełam się ubierać.
Szymon zerwał się i podbiegł do mnie.
- Poczekaj Natalia, daj mi wyjaśnić- złapał mnie za ramię.
- Nie dotykaj mnie!- krzyczałam płacząc- poprostu mnie wykorzystałeś. Głupia małolata, do zabawienia się od czasu do czasu. Nienawidze cię- wysyczałam, i złapałam swoją torbę.
- Natalia zaczekaj- próbował mnie zatrzymać.
- A no tak jeszcze twoje klucze- rzuciałm pęk na stół- przydadzą się jak znajdziesz sobie następną.- wybiegłam z mieszkania zatrzaskując drzwi.

niedziela, 2 stycznia 2011

Rozdział 6

- Hej- usłyszałam głos Magdy- No przeciez wołam za tobą od dziesięciu minut.
- Sorry, zamyśliłam się- odparłam.
- Domyślam się nawet nad czym, a raczej nad kim się zamyśliłaś.- uśmiechnęła się.
- Nie bądź taka pewna- zaśmiałam się.
- No a jak między wami?- spytała Magda.
- Jak? Bajecznie i słodko. Boję się tylko żeby nie było za słodko…
- Przestań przecież on świata za tobą nie widzi. No a co dziś robicie, przecież są walentynki??- zapytała.
No tak walentynki- pomyślałam. Nie rozmawialiśmy jeszcze na ten temat, nie było kiedy. Pewnie znów wypadnie mu jakiś dyżur i nic z tego nie wyjdzie. Będę musiała siedzieć sama w domu, a skoro jeszcze dzisiaj nic nie napisał ani nie zadzwonił do mnie to pewnie tak będzie. 
- Nie mam pojęcia. Dobrze wiesz, że nawet w walentyki ma się dyżury.- westchnęłam.
- A prezent? Masz coś dla niego?- dopytywała.
- Jestes wścibska- powiedziałam.
- No przestań, ciekawa jestem po prostu.
- No więc chce dać mu coś wyjątkowego, cos prawdziwego, coś dla nas- odparłam.
- Nie rozumiem- pokręciła głową Magda.
- Powiem ci po fakcie, na razie nie chce zapeszać. I pospiesz się bo znów spóźnimy się na lekcje.
Przez cały czas czekałam na wiadomość od Szymona, on jednak się nie odzywał. Może po prostu zapomniał o walentynkach, a nie odzywa się bo pracuje i dzisiaj nie będziemy mogli się spotkać.
Jednak gdy wyszłam ze szkoły czekał tam na mnie.
- Hej- podszedł i pocałował mnie.
- Co ty tu robisz?- spytałam.
- Nie zapomniałem, i nawet wziąłem wolne więc mam już resztę dnia wolną. I mam cos dla ciebie, tylko musisz dać się porwać. – uśmiechnął się.
- A mam inne wyjście- spytałam z uśmiechem.
- Chyba nie- złapał mnie za ręke i zaprowadził do samochodu.
Po piętnastu minutach oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Zatrzymaliśmy się na nie dużym osiedlu, z niewielkimi blokami.
- Ale co prezent ma do tego?- zapytałam wysiadając z samochodu.
- Zobaczysz.- objął mnie ramieniem i weszliśmy do jednego z bloków. Na trzecim piętrze zatrzymaliśmy się przy jednych z drzwi, a Szymon wyciągnął klucze i otworzył je.
- No więc- mówił zamykając za nami drzwi.- to mój prezent, właściwie prezent dla nas. Podoba ci się.
Było to niewielkie ale przestronne mieszkanko z łazienką, sypialnią i kuchnią połączoną z salonem. Jasne, z kolorami w odcieniach beżu i kremowego.
- Ale…- zaniemówiłam rozglądając się.
- Nie chcę żebyśmy ciągle musieli spotykać się w kafejkach czy parkach. Tu mamy miejsce dla siebie. Czasem będę tu nocował gdy dyżury ponakładają się na siebie, a tak to będzie to miejsce tylko dla nas, dla nas dwojga. A to, twój komplet kluczy.- włożył mi do ręki pęk.
- Nie, nie wiem co powiedzieć, jest śliczne- pocałowałam go- ja też mam cos dla ciebie. Chce być z tobą, chcę być z Toba naprawdę, na zawsze- zrzuciłam płaszcz i pociągłam go za sobą do sypialni. Całował mnie, potem zacząl rozbierać, i już nie miałam żadnych wątpliwości, że to ten moment, że pragne go bardziej niż kiedykolwiek. Był czuły, delikatny, dotykał mnie z taką ostrożnością i niepewnością jakby bał się mnie skrzywdzić. Ale był wspaniały, i ja czułam się wspaniale, czułam, ze od tej pory jesteśmy już jednością, że jesteśmy już tylko my, a cała reszta jest mało ważna.
Gdy obudziłam się była już dziewiętnasta, za oknami było całkiem ciemno. Odwróciłam się  i zobaczyłam, że Szymon już nie śpi.
- hej- powiedziałam zaspanym głosem. Przejeźdżał palcami po moim ramieniu.
- wstałaś, myślałem, że się już nie doczekam- uśmiechnął się wpatrując się we mnie.
Na podłodze leżały nasze porozrzucane ubrania. Położyłam głowę na jego klatce.
- Wiesz, że to był najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałem?- spytał całując mnie w czoło.
- Nie to ty jesteś wspaniały. – mówiłam przeciągając palcem po jego torsie.- Chciałabym tu z Toba zamieszkać wiesz? – spojrzałam na niego opierając głowę o rękę.
- Nawet nie wiesz jak bym chciał.- pocałował mnie.
- Rozwiedź się z nią, proszę cię. Nie chcę już tak dłużej. Chcę się z tobą pokazywać, Chcę żeby wszyscy wiedzieli jaka jestem szczęśliwa. Obiecaj mi, że tak będzie?- poprosiłam go.
- Obiecuje, obiecuje, że postaram się to wszystko załatwić.. Załatwić tak  żebyś ty zdała spokojnie maturę, a potem będziemy mogli być już razem. Na zawsze- znów zaczął mnie całować.
- Opowiedz mi coś o niej- poprosiłam.
- Ale co chcesz wiedzieć? Po co ci to?- spytał.
- Nie wiem jak się poznaliście na przykład?- powiedziałam.
- Studiowaliśmy razem, wiesz wtedy byłem w niej naprawdę zakochany. Po studiach on chciała od razu wziąć ślub i zamieszkać razem. A ja po prostu się zgodziłem. Ale potem ona zaczęła się zmieniać, ważna była tylko kariera, kasa, i te jej ambicje.- mówił bawiąc się kosmykami moich włosów. To już nie jest ta osoba, którą poznałem, w której kiedyś się zakochałem.
- A dlaczego nie macie dzieci, wkońcu jesteście razem już ładnych parę lat?- spytałam.
- Chciałem, ale Monika doszła do wniosku, że mamy jeszcze czas, że najpierw powinniśmy zapewnić sobie dobrą przyszłość itp.  
- Czujesz do niej coś jeszcze?- spytałam nagle. Wiem że pewnie trudno mu na to odpowiadać.- Chcę to wiedzieć.- dodałam.
- Coś tak, ale to już chyba tylko przywiązanie…Ale proszę cię skończmy już ten temat.
- Chyba muszę już iść- powiedziałam- zrobiło się późno.
- Zostań- całował mnie po szyji- ten jeden raz.
Wstałam i poszłam do kuchni gdzie została moja torba.
- Cześć mamo- powiedziałam po chwili- Jestem u Magdy, bo uczymy się  do jutrzejszego testu, nie chcę wracać po nocy, więc przenocuje u niej ok.? No na razie- zakończyłam rozmowę. Poczułam stojącego za mną Szymona, objął mnie w pasie i powiedział:
- A do jakiego testu się uczymy?- uśmiechnął się.
- Testu z miłości, nie zaliczałeś takiego nigdy?- spytałam rozbawiona.
- Dzisiaj mam zamiar. Chodź już- pociągnął mnie za rękę.
- Poczekaj napiszę tylko do Magdy, żeby mnie kryła.- wystukiwałam smsa i zamknęłam klapke telefonu-. Obróciłam się do niego i zaplątłam ręce na jego szyji- to co idziemy się uczyć?- cmokłam go w usta.
- Oczywiście- odpowiedział.
- aaa, co ty robisz? – wziął mnie na ręce.
- Nic, po prostu cie kocham- i zaniósł mnie do sypialni, zatrzaskując za nami drzwi.

______________________________________________________________

Hej;*** Dziękuje bardzo wszystkim czytającym te moje głupotki;)
Naprawdę cieszę się że mam dla kogo pisać.;)
No a następny rozdział prawdopodobnie najprędzej w środę, niestety ale szkoła powraca ;/

sobota, 1 stycznia 2011

Rozdział 5

I zadzwoniłam. Zadzwoniłam też nastepnego dnia, i nastepnego, i w ciągu kolejnych kilkunastu dni. Poznawaliśmy się coraz lepiej, coraz lepiej się potrafiliśmy rozumiec się bez słów. I choć co parodniowe, kilkugodzinne spotkania, stawały się dla nas za krótkie, staraliśmy się wykorzystywać każdą wspólna sekundę. Brakowało nam jednak samotności, intymności. Mogliśmy się spotykać jedynie w restauracjach, kafejkach, parkach. Ja nie mogłam przecież zapraszać go do siebie, tym bardziej nie mógł robic tego on. Dlatego byłam szczęśliwa gdy dowiedziałam się że mama wyjeżdża na kilka dni nad morze, do ciotki. Jednak jego dyżury układały się tak, że mogliśmy wykorzystać tą swobodę tylko jednego dnia.
- No wchodź, wchodź- powiedziałam do Szymona, który z niepewnością w oczach wchodził do domu.
- Martwię się czy przypadkiem nie wyskoczy tu zaraz skądś twoja mama- odparł.\
- Przestań- szturchłam go w ramię- ona nie jest jakims potworem. I gdyby nie ta sytuacja to już dawno bym cie z nią zapoznała.
- No tak chyba nigdy nie będę jej wymarzonym zięciem.
- Na pewno by cię polubiła- podeszłam do niego- ale ona po prostu jest staroświecka. Nie zrozumie, tego- spojrzałam na niego.
- Ma rację też bym nie chciał żeby kiedys moja córka zadawała się z jakimś łysiejącym staruchem- powiedział.
- Szymon! Przestań! Nie interesuje mnie to ile masz lat. A pyzatym całkiem nieźle się trzymasz- pocałowałam go. – Chodź zrobimy coś do jedzenia, umieram z głodu.[
- A może- zatrzymał mnie ciągnąc za ręke- może zamówimy pizze czy coś, a wykorzystamy ten czas, na coś bardziej interesującego.- całował mnie.
- Ciekawe co masz na myśli? Przecież gotowanie jest bardzo interesujące.- uśmiechnęłam się.
Nie dopuścił mnie już do slowa, całując się przeszliśmy do mojego pokoju. Położył mnie na łóżko przykrytym zieloną kapą, w białe kwiaty. Całował mnie czule, a ja wiedziałam już do czego to prowadzi. Ale nie byłam pewna czy tego chce. Więc gdy zaczął rozpinać mi bluzkę powiedziałam:
- Nie, zaczekaj- wstałam i odsunęłam się od niego.- nie mogę.
Usiadł obok mnie ogarniając mnie ramionami.
- To ja cię przepraszam. Nie chciałem żeby tak wyszło, nie powinienem… Chodźmy zrobimy spagethi- uśmiechnął się i pociągnął mnie do kuchni.
Popijając wino robiliśmy najlepsze we Wrocławiu spagethii. Nigdy nie pomyślałabym, że potrafi tak dobrze gotować. Patrzyłam na niego gdy gotował i widziałam jak dużą sprawia mu to przyjemność. I było mi głupio, że wtedy, w pokoju tak spanikowałam. Ale udowodnił mi, że nie chodzi o sam seks, ze to coś więcej, że to coś głębszego.
- Mogę cie o coś spytać?- spytał gdy najedzeni do syta oglądaliśmy moje zdjęcia z dzieciństwa.
- O co chodzi?- uśmiechnęłam się.
- Nigdy nie mówisz o swoim ojcu. Nie widze go tez na żadnym z tych zdjęć.
- Nie mówię o nim bo go po prostu nie ma. Zmył się gdy dowiedział się, że mama jest w ciąży, i tyle go widziała. – usiadł naprzeciwko mnie- i wiesz co jak byłam mała to czekałam na niego, zawsze czekałam licząc, że przyjedzie będzie z nami, że mu wybaczymy i będzie dobrze. A teraz, teraz gdyby wrócił, jakimś cudem to nie chciałabym go widzieć.
- Chciałbym mieć kiedyś dzieci- powiedział Szymon.
- Wszystko przed Tobą- uśmiechnęłam się upijając łyk wina.
- Przed nami- uśmiechnął się.
- Skąd ta pewność?- zapytałam.
- Pewność?- pokręcił z niezrozumieniem głową.
- Pewność, że przetrwamy? Że kiedys będziemy mieć dzieci?- spojrzałam za okno, gdzie znów sypał śnieg.
- Jestem pewny tego, że cię kocham i to mi wystarcza. A czy to przetrwa? Pragnę tego najbardziej w świecie- pocałował mnie w rękę.