sobota, 1 stycznia 2011

Rozdział 5

I zadzwoniłam. Zadzwoniłam też nastepnego dnia, i nastepnego, i w ciągu kolejnych kilkunastu dni. Poznawaliśmy się coraz lepiej, coraz lepiej się potrafiliśmy rozumiec się bez słów. I choć co parodniowe, kilkugodzinne spotkania, stawały się dla nas za krótkie, staraliśmy się wykorzystywać każdą wspólna sekundę. Brakowało nam jednak samotności, intymności. Mogliśmy się spotykać jedynie w restauracjach, kafejkach, parkach. Ja nie mogłam przecież zapraszać go do siebie, tym bardziej nie mógł robic tego on. Dlatego byłam szczęśliwa gdy dowiedziałam się że mama wyjeżdża na kilka dni nad morze, do ciotki. Jednak jego dyżury układały się tak, że mogliśmy wykorzystać tą swobodę tylko jednego dnia.
- No wchodź, wchodź- powiedziałam do Szymona, który z niepewnością w oczach wchodził do domu.
- Martwię się czy przypadkiem nie wyskoczy tu zaraz skądś twoja mama- odparł.\
- Przestań- szturchłam go w ramię- ona nie jest jakims potworem. I gdyby nie ta sytuacja to już dawno bym cie z nią zapoznała.
- No tak chyba nigdy nie będę jej wymarzonym zięciem.
- Na pewno by cię polubiła- podeszłam do niego- ale ona po prostu jest staroświecka. Nie zrozumie, tego- spojrzałam na niego.
- Ma rację też bym nie chciał żeby kiedys moja córka zadawała się z jakimś łysiejącym staruchem- powiedział.
- Szymon! Przestań! Nie interesuje mnie to ile masz lat. A pyzatym całkiem nieźle się trzymasz- pocałowałam go. – Chodź zrobimy coś do jedzenia, umieram z głodu.[
- A może- zatrzymał mnie ciągnąc za ręke- może zamówimy pizze czy coś, a wykorzystamy ten czas, na coś bardziej interesującego.- całował mnie.
- Ciekawe co masz na myśli? Przecież gotowanie jest bardzo interesujące.- uśmiechnęłam się.
Nie dopuścił mnie już do slowa, całując się przeszliśmy do mojego pokoju. Położył mnie na łóżko przykrytym zieloną kapą, w białe kwiaty. Całował mnie czule, a ja wiedziałam już do czego to prowadzi. Ale nie byłam pewna czy tego chce. Więc gdy zaczął rozpinać mi bluzkę powiedziałam:
- Nie, zaczekaj- wstałam i odsunęłam się od niego.- nie mogę.
Usiadł obok mnie ogarniając mnie ramionami.
- To ja cię przepraszam. Nie chciałem żeby tak wyszło, nie powinienem… Chodźmy zrobimy spagethi- uśmiechnął się i pociągnął mnie do kuchni.
Popijając wino robiliśmy najlepsze we Wrocławiu spagethii. Nigdy nie pomyślałabym, że potrafi tak dobrze gotować. Patrzyłam na niego gdy gotował i widziałam jak dużą sprawia mu to przyjemność. I było mi głupio, że wtedy, w pokoju tak spanikowałam. Ale udowodnił mi, że nie chodzi o sam seks, ze to coś więcej, że to coś głębszego.
- Mogę cie o coś spytać?- spytał gdy najedzeni do syta oglądaliśmy moje zdjęcia z dzieciństwa.
- O co chodzi?- uśmiechnęłam się.
- Nigdy nie mówisz o swoim ojcu. Nie widze go tez na żadnym z tych zdjęć.
- Nie mówię o nim bo go po prostu nie ma. Zmył się gdy dowiedział się, że mama jest w ciąży, i tyle go widziała. – usiadł naprzeciwko mnie- i wiesz co jak byłam mała to czekałam na niego, zawsze czekałam licząc, że przyjedzie będzie z nami, że mu wybaczymy i będzie dobrze. A teraz, teraz gdyby wrócił, jakimś cudem to nie chciałabym go widzieć.
- Chciałbym mieć kiedyś dzieci- powiedział Szymon.
- Wszystko przed Tobą- uśmiechnęłam się upijając łyk wina.
- Przed nami- uśmiechnął się.
- Skąd ta pewność?- zapytałam.
- Pewność?- pokręcił z niezrozumieniem głową.
- Pewność, że przetrwamy? Że kiedys będziemy mieć dzieci?- spojrzałam za okno, gdzie znów sypał śnieg.
- Jestem pewny tego, że cię kocham i to mi wystarcza. A czy to przetrwa? Pragnę tego najbardziej w świecie- pocałował mnie w rękę.

3 komentarze: